Rysunek sprzed ponad 200 lat (1805) pokazuje z dobrotliwą kpiną przedmałżeńską harmonię.
On, modny panek, ona ponętna harfistka zaróżowieni uczuciem wyśpiewują słodko. Wszystko wokół nawiązuje do ich przyszłego szczęścia, a jednak są elementy, które mogą zwiastować inny obrót rzeczy.
Oto na obrazku wiszącym nad zakochanymi kupido za nic ma tradycyjny łuk, porzucił kołczan i strzela do dwojga ptaszków z jakiejś armaty. Oto motyl przegląda się zauroczony swojemu odbiciu w lustrze, a dwa koty walczą ze sobą zażarcie. Wielkie pytanie to książka leżąca na stoliku. Wyraźnie widać nazwisko autora. To Owidiusz, ale nie wiemy czy przyjmiemy wersję optymistyczną i jest to "Ars amandi", czy raczej "Metamorfozy, czyli Przemiany"?
Ponad sześćdziesiąt lat później młody, ale niezwykle przenikliwy nasz Henryk Sienkiewicz pisze w swej pierwszej powieści "Na marne":
Pojęcie "narzeczona” jest niby przezroczystą zasłoną na obnażonej kobiecie. Przychodzimy do ołtarza, żeby ją zerwać; zerwawszy, tracimy część uroku.My jednak nie dajmy wiary 26-letniemu młokosowi i uwierzmy w nieprzemijalność miłości. Zapatrzmy się na pięknych dwudziestoletnich, Mirkę i Michała.
Poczciwa natura ludzka wynagradza ową stratę pojęciem „przywiązanie”; gdy i tego zabraknie, występuje inna, jeszcze mniej powabna rzecz „przyzwyczajenie”.
Ale życie się toczy.
Kiedy to zobaczyłem, pomyślałem, że to kolejny spisek międzynarodowy, jak słynne „polskie obozy”.
OdpowiedzUsuńCzasem lubię spojrzeć na tłumaczenie w różnych językach, a w powyższy tekst niezmiennie i niezależnie od języka w miejsce Henryka Sienkiewicza wstawiany jest Winston Churchill.
- Nie dość żeście zagarnęli kiedyś połowę świata, to teraz bierzecie naszego Henryka?
Kiedy ochłonąłem, zrozumiałem mechanizm tłumaczenia. Automatyczny tłumacz szuka, kto ten Henryk S.,a w bazie stoi, że to taki laureat Nobla w dziedzinie literatury. No to biorą najbardziej znanego laureata brytyjskiego i wypada na Churchilla. A ponieważ inne języki zawsze tłumaczone są za pośrednictwem wersji angielskiej, zawsze jest ten zażywny gość z cygarem i butelką whisky.
Z przyjemnością ogląda się filmik ze ślubu młodziutkich Łukaszewiczów Mirki i Michała .Jacy oni byli piękni ,szczęśliwi ,naturalni .
OdpowiedzUsuńTo wszystko już minęło . Życie pisze własne scenariusze i toczy się dalej .
Automatyczny-elektryczny tłumacz działa konsekwentnie: z Jerzego powstaje "George" (Washington).
OdpowiedzUsuńAlva
Rzeczywiście film ma urok bezwarunkowej młodości. Są na nim także dwie osoby pisujące tutaj: pan Kowarski (na jednej z pierwszych klatek, po lewej stronie z panią w żółtej bluzce - to jego żona) oraz P26 - na jednej z ostatnich klatek, młody jegomość w buraczkowych spodniach i jeszcze bardziej buraczkowym swetrze.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że tyle osób nie żyje. Pan Młody, jego ojciec - pan Konstanty (to ten od samochodu DKW), babcia Michała i prześliczna druhna.
Korespondenta nie było. Miał ważną misję w Wiśle, to znaczy w miejscowości Wisła.
Zapatrzyłam się.
OdpowiedzUsuńCały czas wracam do filmu,który nasycony światłem pokazuje czas sprzed 36 lat.
Filmy amatorskie z tamtego okresu są przeważnie niedoskonałe.
Ten jest inny.
Pokazuje świat kolorów i radości.
Świat Fiatów yellow bahama i typowych fryzur tamtego okresu.
Chyba ze wzruszenia,oglądając czas mojej wczesnej młodości,zobaczyłam Korespondenta(roześmianego,w ciemnym garniturze,na początku filmu).
Korespondent twierdzi,że był wtedy w Wiśle.
Skoro tak,to mam omamy.
Korespondent był na pewno wtedy w Wiśle i dokładnie pamięta ten słoneczny dzień zakończony jednak smutno, bo wieścią o zamordowaniu Salvatore Allende.
OdpowiedzUsuń