Właściwie to codziennie siadam przed rozświetlonym ekranem i zgrabiałymi palcami wystukuję nowy post.
Niekiedy myślę sobie, że po bardzo wielu latach wróciłem do pisania dzięki Michałowi. Kiedy się poznaliśmy, byliśmy uczniami i pisaliśmy szalone wiersze. On poważnie potraktował chłopięce deklaracje i został pisarzem. Długie lata namawiał mnie do pisania, ale ja wolałem realność. Wreszcie zwątpił.
Michał Łukaszewicz (po prawej) i korespondent. Halloween 2002 r.
Przecież jednak zmusił, bo kiedy umierał w Szpitalu Wolskim, ja przez 50 dni w codziennych e-mailach relacjonowałem przyjaciołom stan jego zdrowia. Czterdziestego dnia napisałem:
Przyszedł Janusz. Usadzony na honorowym krześle z oparciem i kocem, wstępnie został przesłuchany.Siedziałem nieco dalej, opierając się o ścianę pomalowaną olejną farbą. "A może się mylisz Chudzielcu? - Powiedziałem w myślach. - Może jeszcze coś skrobnę."
– No to powiedz Janusz, co robiłeś i dlaczego pachniesz kompotem?
Potem lekcja poetyki.
– Pamiętaj, pisz zwy-czaj-nie. Bez patosu i nie po to, żeby się komuś podobać. Powinieneś pisać. Jerzy już nie będzie, bo za daleko zaszedł w swoich sprawach, ale ty na emeryturze możesz. Podobały mi się Twoje dzienniki sprzed 30 lat. Pisz.
Janusz, niemłody, brodaty mężczyzna skruszony kiwał siwą głową.
Michał nie doczekał upowszechnienia się blogów, choć całe życie pisał dzienniki. Co jakiś czas czytała je garstka trzech - czterech osób. To nie to samo, co codzienna ekscytująca świadomość, że jest kilkadziesiąt osób, które specjalnie łączą się ze mną, żeby czytać.
Michał nie doczekał, choć to on zasłużył. Nie doczekały pokolenia prawdziwych pisarzy, a dopiero ja, prosty latarnik, doznaję tej technologiczno-metafizycznej łaski.
Dziękuję wam, że jesteście. Wścibski licznik mówi mi, że blisko połowa Czytelników mieszka poza granicami Polski. Przypuszczam, że przywiodła ich nostalgiczna nuta.
Dziś jak każdego dnia wspiąłem się schodami. Zapaliłem latarnię, ale jeszcze nie gaszę zapałki, bo w oknach poustawiałem świeczki. Za tydzień Wigilia.
Chyba będzie białe Boże Narodzenie, bo w nocy posypało i dalej sypie.
Pięknie,nostalgicznie,ciepło,świątecznie..........i prawdziwie...
OdpowiedzUsuńSmutno. Jest w latarniku tęsknota. Za czym tęskni latarnik codziennie wdrapując się po schodach i zgrabiałymi rękami zapalając świeczki? Za czyim ciepłem?
OdpowiedzUsuńPiszesz z pewną dozą umiaru, elegancji i skromności a to pociąga człowieka,który chce wiedzieć więcej niż wie i pragnie podzielić się z innymi jakąś marginalną , swoją własną wizją tego świata .Twoje światło Latarniku Jerzy jest sygnałem i zachętą do pisania ,ot chociażby tych krótkich komentarzy .
OdpowiedzUsuńDajesz swoim czytelnikom chwile ciepła i możliwość wypisania się na podany temat .
Z miłości do poezji Latarnik zaniedbał pracę. Może to pomysł na wiek XXI? Wszak pracowity i karny naród niemiecki stał się przekleństwem dla swoich sąsiadów w wieku XX. Miejmy odwagę dać się porwać poezji wbrew obowiązkom!
OdpowiedzUsuńW odpowiedzi Anonimowi z 7:38, 17 grudnia:
OdpowiedzUsuńNie jestem smutniejszy ani bardziej zmarznięty niż moi rówieśnicy. To prawda, opisuję rzeczy minione, ale pamięć to moja przewaga.
W słowie "było" może być smutek, lecz ja odczuwam radość, że mi się przydarzyło. Chyba za mało to okazuję i być może wyglądam jak piesek co wypadł z sań. Nie jest jednak tak źle.
..."Chyba za mało to okazuję i być może wyglądam jak piesek co wypadł z sań. Nie jest jednak tak źle."
OdpowiedzUsuńeeee, piesek co wypadł z sań był bezradny....to chyba nie jest trafione porównanie....;-)
Pozdrawiam i Wesołych Świat:-)
Moja laternia nie znajduje się wcale daleko. Cztery leniwie wymuszone kroki wystarczą, by zapalić to, co zapalone być powinno. Zasiadam więc przy oświetlonym stole i klepiąc dźwięcznie w plastikowe kosteczki wyrażam radość, że trafiłem - całkiem [nie]przypadkowo - na Pański blog.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam