Ten Rycerz, „choćby szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknie”. Podąża za nim Śmierć - bezwargi trup w żelaznej, owiniętej wężami koronie i okryty skrzydłem nietoperza trójrogi Diabeł ze szczurzym ogonem.
Miedzioryt Albrechta Dürera ma szereg interpretacji, łącznie ze spiskową (przypomina ponoć o dwusetnej rocznicy upadku Templariuszy). Na ogół uważa się go za ilustrację 23 Psalmu, a jednak - co może dziwić 500 lat później w Polsce - nie ma w nim oczywistych symboli religijnych. Nawet miasto na górze, które Rycerz obojętnie mija, pozbawione jest kościelnych wież z krzyżami.
Jest więc może Rycerz uosobieniem dzielności i godności? Cnót, które uznają „zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł”?
Gdybym był młodszy, nająłbym się u Nieustraszonego za giermka. A jednak mam coś z Nim wspólnego. Pies, który wiernie towarzyszy rycerzowi to ponoć pierwsze w sztuce przedstawienie hovawarta.
wtorek, 8 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz