Dziś wspomnienie dokładnie sprzed pięciu lat i na rok przed szpitalem. O księgarni jego ojca. Pamiętacie film ze ślubu? To ten dystyngowany starszy pan mocujący się z drzwiami od samochodu DKW.
13.01.2005
Kiedy przechodzę koło księgarni Bellony, dawniej księgarni im. Żeromskiego, odczuwam delikatny ból połączony ze strachem. To miejsce kojarzy mi się z ojcem. Odwracam wzrok, żeby nie widzieć bankomatu przy drzwiach wejściowych, braku wielkiej podobizny Żeromskiego na ścianie naprzeciw, i w ogóle, nowych porządków.
Masywną ladę z grubym szkłem zastąpiły jak w każdej księgarni samoobsługowe stoły z nowościami, nikt ich nie pilnuje, bo i tak przy wyjściu jest bramka z alarmem, a przechadzający się dyskretnie młody księgarz pilnuje tylko by nie odrywać od książek namagnesowanych pasków. Wszystko jakieś namagnesowane.
Książka stała się wyłącznie towarem i jej kupowaniu nie towarzyszy rozmowa z księgarzem, próby wybłagania od niego ukrytych pod ladą atrakcji, słowem nie towarzyszy nic, oprócz sporego pieniężnego wydatku. Nie ma już działu książki młodzieżowej i dziecięcej, prowadzonego przez panią Jadwigę o powierzchowności starej dobrej wróżki z bajek, które sprzedawała. Przy kasie nie ma zwalistej pani Marii, której nigdy nie widziałem w postawie wyprostowanej. Zawsze siedziała i nigdy nie wydawało się, że wstanie. A jednak wstała i już jej tam nie ma. Nie ma pana Bieguńskiego, praktykanta, później pełnoprawnego księgarza, który pracował z ojcem jeszcze w księgarni na MDM-e, a którego spieszący się na brydża ojciec zamknął kiedyś przez zapomnienie na noc w księgarni. Nie ma zastępcy ojca, posępnie spoglądającego, gdy przed otwarciem księgarni buszuję wśród odłożonych dla palestry z pobliskich sądów książek Nie ma wreszcie i mojego ojca z siwym wąsem, pachnącego „Przemysławką”, a ubranego w miejscu pracy w satynowy kitel, co wydawało mi się niegodne ojca, a co on traktował jako rzecz naturalną i rodzaj znaku firmowego. Nigdy ich już nie zobaczę, tak samo jak nigdy nie zejdę do przepastnych piwnic księgarni, gdzie w labiryntach jej pomieszczeń stały na regałach zakurzone tomy literatury społeczno – politycznej i niesprzedane wydania powieści nagrodzonych w konkursach na kolejne dziesięcio- i pięciolecia PRL.
To, że wszystkiego tego nie ma, odbieram podświadomie jako krzywdę. Oczywiście, postęp być musi, i bardzo dobrze, ale dlaczego nie pozostała jakaś ukryta, nieznana furtka, którą można byłoby przeniknąć do „umarłej księgarni”?
Nie na zawsze, nie na długo. Na godzinę, przynajmniej na tyle, ile trwały moje w niej wizyty. Żeby tylko wejść i stanąć przed panem Bujalskim przed pokrytą grubym szkłem ladą.
– Są jakieś nowości? – spytałbym.Pan Bujalski zawołałby na pomoc ojca. No, niech pan patrzy, co z pana syna wyrosło! Ojciec przyjrzałby się uważnie swojemu zbliżającemu się do sześćdziesiątki synowi. Bez specjalnego niepokoju i chyba bez zdziwienia spytałby domowym raczej niż służbowym głosem:
– Jak pan widzi! – obojętnie wskazałby na leżące pod szkłem książki Iwaszkiewicza i Putramenta, felietony KTT i Passenta.
- A pod ladą co? Pewnie ostatni tom Jasienicy!
- Misijo! A tobi może dwadzieścia złotych potrzeba?Tak jest, gdy mijam dawną księgarnię ojca. Ale to przecież nie wszystko w tej znajomej dzielnicy. Są jeszcze dawne Delikatesy, gdzie umawiałem się z J[erzym] „Pod żaglami”. Sporządzony ze szklanych rurek neonowy żaglowiec sprowadzający do Delikatesów „towary kolonialne”, dawno już przemienił się w proch. Ale i to jeszcze nic. Dalej jest kościół karmelitów trzewiczkowych, który w roku 1962 cofnięto o trzydzieści metrów, a naprzeciw, po drugiej stronie al. Świerczewskiego, dzisiaj „Solidarności”, są okna mieszkań Woźniaka i Fursa, którzy już tam nie mieszkają i w ogóle są zupełnie inni, chociaż pewne ślady przeszłości można w nich odnaleźć. Zwłaszcza u Fursa.
Wszystko zaczyna sprawiać delikatny ból połączony ze strachem. Kto gustuje w smaku tego bólu jest już bezapelacyjnie człowiekiem starym jak świat. Można sobie na to odczuwanie wszechobecności czasu pozwolić tylko przy sobocie po robocie, inaczej okaże się, że współczesności w ogóle nie ma. Toteż ja pozwalam sobie na to odczucie tylko wtedy, kiedy mijam dawną księgarnię mojego ojca.
To już 5 lat minęło od napisania przez Michała Łukaszewicza tej bardzo analitycznej notatki.Wspomina księgarnię -miejsce pracy ojca,wspomina jeszcze wiele bliskich miejsc ze znajomej mu dzielnicy .
OdpowiedzUsuńNie może przejść obok księgani w której pracował ojciec ,bo ogarnia go jakiś dziwny strach i ból.
To samo dotyczy znajomych miejsc .
Michał porządkował swoje ulubione,znane miejsca ,sklepy , budynki mieszkalne.Nie pomijał wyglądu znajomych ludzi i charakterystycznych cech ich ubioru czy wyglądu .Tak jakby czuł ,że odejdzie ......
Gdy przejeżdżam obok siedliska gdzie się urodziłam i wychowałam ogarnia mnie dziwne uczucie i każę jechać szybciej.
Znałem tę księgarnię. W 1968, albo w 1969 roku wstąpiłem tam w konkretnej sprawie. Nie po tomik poetycki, nie nową powieść. Spytałem, czy są książki egzystencjalistów.
OdpowiedzUsuńTen młodszy księgarz pokazał gdzie jest dział społeczno - polityczny. Wybierał stamtąd różne tytuły, jednak nie potrafił pomóc w wyborze.
Zaprowadził mnie w końcu do starszego księgarza, który stał za ladą. Poznałem, że to ojciec Michała,ale nie próbowałem przypominać się, wykorzystywać znajomości. Jego satynowy kitel budził zaufanie i wydawał mi się stosownym ubraniem służbowym. Wyjaśniłem rzeczowo, o co mi chodzi i zaczęliśmy spokojnie przeszukiwać póki.
Egzystencjalistów nie znaleźliśmy, ale wyszedłem z jakąś cienką, skróconą historią współczesnej filozofii. Zaczynała się od Lenina.
Nigdy jej nie przeczytałem, ale Pana Łukaszewicza wspominam z wielkim szacunkiem.