poniedziałek, 1 marca 2010

Cały ten koszmar

Plakat, publ. Moskwa (1920)
Kiedy sięgnąć głębiej, to nie wszystko w dzieciństwie było takie sielskie. Na przykład szkoła. Gdy po wakacjach wchodziłem w szkolne mury, zapach świeżo wypastowanych podłóg wywoływał delikatne ściskanie w dołku.

Mój kolega z klatki, Marek, kiedy wstępował po raz pierwszy, zaparł się i trzymał mocno za framugę, aż matka z nauczycielką wepchnęły go jak cielaka do zagrody. Słusznie przeczuwał.

Mimo, że były jakieś lekcje kaligrafii, bazgrałem. Dosłownie. Może to jakieś porażenie, a może dlatego, że stalówki rozczepiały się i zamulały włóknami celulozy, atrament w kałamarzu podchodził wodą i szczerze powiedziawszy pachniał sikami (szkolna legenda pierwszoklasistów głosiła, że to sprawka drugoroczniaków). Obsadka też była paskudna, bo obgryziona, ale to już moja robota.

Tablica nigdy nie dawała się dobrze wytrzeć. Jeszcze nie było gąbek i wiecznie mokra ścierka nieładnie pachniała. Kreda, która jakoś zawsze leżała pod nią, była wilgotna i nie chciała pisać. Właściwie to dobrze, bo całkiem sucha wydawała przy pisaniu zgrzyt, na którego wspomnienie jeszcze dziś dolna partia pleców marszczy mi się z trwogi.

To był marcowy poranek. Zwykle dobrze widoczna, wystająca ponad budynki iglica nowiutkiego Pałacu Kultury, tym razem tonęła we mglistej chmurze. Od jej wierzchołka przez parę pięter powiewały dwie szarfy. Biało-czerwona i czarna.

Kiedy wbiegliśmy rozbawieni do klasy, na biurku nauczycielki stało krzesło, a na nim, zdjęty znad tablicy, gdzie wisiał obok godła, teraz oparty ukośnie i opasany czarną krepą, portret jegomościa z wąsikiem. Całą lekcję pani opowiadała, że Bolesław Bierut to był bardzo dobry człowiek, że wielka strata i powinniśmy być smutni.

Potem odezwał się dzwonek, wszyscy radośnie wybiegli na hol, gdzie rozpoczęło się ganianie oraz śpiewanie i tańce. Tylko ja snułem się ponury pod podcieniami. Chyba kiepsko musiałem wyglądać, bo podeszła do mnie znajoma matki i zapytała, czy nie jestem chory.

Tak, szkoła to było potworne skrępowanie indywidualności, nieustające obowiązki, wieczne pretensje i manipulacja. Kiedy jednak zapaliło się światełko wolnej wiedzy, kiedy można było buszować w szkolnej bibliotece, potem czytać i czytać, robić doświadczenia na lekcjach chemii i fizyki, uczestniczyć w cudownych lekcjach polskiego z Piotrem Wierzbickim, ścigać się i skakać w dal, to dało się, naprawdę dało się znieść cały ten koszmar.

3 komentarze:

  1. Tak, tak!

    Kowarski

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięcioletnia Ola zawsze mi przypominała -
    Tylko pamiętaj, nie wymawiaj przy mnie tego brzydkiego słowa. No wiesz, tego ,co się
    zaczyna na sz...
    Mokre ścierki i poza na sz... cuchną.Atrament pachnie minionym czasem.
    Koszmary bywają mniejsze i większe ( może proporcjonalnie do - zakreśl właściwą odpowiedź:
    a- wzrostu
    b- wysokości
    c- obniżenia ( np.stopy życiowej)
    Przez tych wiszących na ścianie, do dzisiaj mam emeryturę dużo niższą niż średnia krajowa.
    Na razie bez koszmarów tylko z Fryckowym pocieszeniem.
    " Noś w duszy nabój i słabuj!"

    OdpowiedzUsuń

 
blogi