poniedziałek, 19 września 2011

Edek

autor nieznany, U stóp góry Karmel, Hajfa (ok. 1890-1900)
Kilkanaście lat po pierwszym rozbiorze Austriacy wprowadzili w Galicji Ordnung:  Żydzi muszą mieć nazwiska pochodzenia niemieckiego. Przodek Edka na pewno był ubogi, bo nie stać go było na drogie nazwisko mające w rdzeniu metal lub kamień. Nazwiska pochodzące od zwierząt nadawano za darmo, ale i tak nie było źle, bo przecież lew to lew.

Z powodu tego dziwnego zestawienia niemieckich członów nazwiska nie mogłem go znaleźć całe lata, bo po przyjeździe do Izraela zmienił je tak, że tylko fonetycznie przypominało pierwotne.

Z naszej klasy ostatnia widziała go Magda. Spotkali się w tramwaju. To była tamta jesień 1968.
A tego roku jesień też jest siwa,
Ludzi ucisza, w drzewach kształt odkrywa.
I tego roku obłoki wydłuża,
Że idą niebem jak ziąbu przedmurza.
I tego roku w polach praca tłumna,
Gadają młyny, pachną chlebem gumna.
Jakby zaiste nie przeszła nad nami,
Chorągiew bólu z ciemnymi skrzydłami,
Jakby nam czoła nie obrosły chrusty
I jakby „spokój” nie był dźwięk już pusty.
z S.Grochowiak, *** ( A tego roku…)
Mówił jej, że nie może sobie znaleźć miejsca, że na uczelni traktują go jak powietrze. Wyjechał chyba w grudniu.

Kiedy znaleźli się w Szwecji nie mógł zgodzić się z rodzicami. Oni chcieli do Kanady, a on powiedział, że już go nie będą wyrzucali i chce mieć ojczyznę na stałe. Rozstali się i przez parę lat był sam, zanim i oni nie zjechali do Izraela. Na początku dojeżdżał z kibucu. Nie było lekko, bo nie znał hebrajskiego.

Chodziłem z nim do jednej klasy, począwszy od V podstawowej do XI w liceum (kto pamięta tę numerację?). Edek zawsze był najlepszy, z wyjątkiem może WF-u. Pierwszy e-mail do niego zakończyłem tak:
Kurcze, pytam czy pamiętasz Michała, a nie zapytałem, czy wiesz kto do Ciebie pisze. To ten facet, którego namawiałeś na lekcjach WF, żeby udawał małpę. Ochoczo wskakiwałem wtedy na drabinki i przerzucałem się jak gibon. Co drugą.
Jeśli nadal nie pamiętasz, to trudno, drobiazg, nie było sprawy, możesz spalić ten list. A może to ja pomyliłem Ciebie z kim innym.
Chce Cię serdecznie pozdrowić. Powiedzieć, ze Twoja osoba, Twój intelekt, a przede wszystkim poczucie humoru (czasem bezlitosne) miały dobry wpływ na mnie. 
Zrozumiałem to po latach. W liceum był dla mnie w jakiś sposób transferem ówczesnej i do dziś mi bliskiej warszawskiej kultury studenckiej, biorącej swe źródła z października ‘56, kręgów STS-u i Stodoły. Jego siostrą cioteczną była piosenkarka jazzowa Fryderyka Elkana. Dzięki niej znał wiele ciekawostek i dowcipów z tamtego świata.
A może zamknąłeś rozdział pt. Polska na zawsze? My w każdym razie nie zapomnieliśmy o Tobie (...) Cenimy Cię tak bardzo, że Jarek puścił plotkę, ze byłeś posłem do Knessetu. Wyszperałem że jednak nie. Przepraszam.
Odpisał, że zawsze zazdrościł, gdy inni jeździli na szkolne zjazdy, ale teraz jest w porządku, bo i on ma swoja klasę. Przyjechał od razu.

Była połowa sierpnia, szliśmy ulicą Mokotowską wśród kawiarenek i klubów. Specjalnie tędy prowadziłem, żeby pokazać europejski szyk i luz Warszawy. Zaczęło lekko kropić. Taki letni deszcz, nie wiadomo skąd.
- O, deszcz - zdziwił się.
- Jaki tam deszcz, parę kropel.
- U nas i tego nie ma.
Kiedy wspomniałem o Piotrze Wierzbickim (polonista ze szkoły podstawowej, pisałem tu o nim kilkakrotnie), ożywił się i powiedział, że zawdzięcza mu wszystko, bo rodzice repatriowani po wojnie z Borysławia nie mogli go nauczyć języka i literatury. Na początku w domu nie było ani jednej książki.

Jaką niesamowitą drogę musiał przebyć i nikt z nas nie domyślił się, że zaczynał prawie od zera.

Po studiach zmobilizowano go (w Izraelu wszystkich obowiązuje 3-letnia służba wojskowa). Potem wybuchła wojna. W sumie był w wojsku 6 lat. Opowiadał o tym, a ja pomyślałem, że najczulej i beztrosko spijałem nektar młodości, podczas gdy Edek bronił swojej ojczyzny.

Po spotkaniu klasowym został w Polsce jeszcze parę dni. Chciałem mu pokazać Bieszczady, ale w drodze na południe zmieniłem zamiar i skręciłem do Cieszyna. To miasto zawsze wyzwala we mnie radość.

Rzeczywiście, było wspaniale. Wieczorami siadywaliśmy po zamkiem i patrząc we wznosząca się perspektywę ulicy Głębokiej, popijając Cuba Libre, snuliśmy opowieści o dziesiątkach lat życia. Niezwykła była ta bliskość. Znacznie  większa niż kiedykolwiek w szkole.

Powiada, że jakoś niewygodnie mu przekręcać głowę z prawej na lewą, tak jak biegnie pismo hebrajskie. Woli z lewej na prawą i dlatego przed snem czyta tylko po polsku.

Po powrocie napisał w połowie września:
Dzisiaj podano w wiadomościach, że przyleciały do Izraela pierwsze bociany z Europy. Natychmiast pomyślałem o Polsce.

4 komentarze:

  1. Wzruszyła mnie ta opowieść, a jednocześnie uzmysłowiła, ilu naszych rówieśników zostało postawionych w sytuacji "biletu w jedną stronę".

    Dziś pytanie o ówczesny wybór nie ma sensu, ale ciśnie się myśl takie, jak by wyglądało życie, gdyby nie...

    Film Kieślowskiego "Przypadek" dotyka tematu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak,
    poruszyłeś Jerzy bardzo czuły punkt.
    Niewyobrażalnym jest ile straciliśmy wszyscy,
    tracąc tak wielu wspaniałych ludzi.
    Nikczemność tego pogromu i "wycieczki" w jedną stronę jest niestety odczuwalna do dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moi rodzice mówili: "słabo rośnie polskie ciasto bez żydowskich drożdży". Z oceną ile straciliśmy warto cofnąć się dalej i zrekonstruować świat przedwojenny (przykładem tego podejścia jest zapowiadana wirtualna rekonstrukcja ulicy Chłodnej w Muzeum Historii Żydów Polskich).
    Bouszek

    OdpowiedzUsuń
  4. rany po 68 trudno sie goja (przez gojim !)

    OdpowiedzUsuń

 
blogi