niedziela, 18 grudnia 2011

Gawron

Póki działała Łubna, w późno jesienne i zimowe poranki widziałem ich setki, jak głośno złorzecząc na swój los, ciągnęły z Warszawy na południowy wschód. Tam, na wysypisku śmieci dochodziło  do ostatecznego wyzbycia się skrzydlatego honoru.

Nie ufają mi. Póki idę swoją drogą, patrzą spode łba, ale wystarczy, że przystanę, zacznę wyciągać aparat lub  postąpię w ich stronę parę kroków, zrywają się i niespiesznie odlatują.

Myślę, że to nie tylko nieufność, ale i odwzajemnienie pogardy z jaką traktują je ludzie. Z rezygnacją, ale i z dumą ogrywają przypisaną im rolę pariasów.
- Przeciez nie idziesz do mnie z okruchami.
Jeden raz tylko widziałem karmiącego je. To był niepełnosprawny i bezdomny, kątem przemieszkujący w pustych pomieszczeniach stowarzyszenia.

Idą Święta. Skadrowałem zdjęcie tak, żeby na ocieplonej słońcem wiązce słomy zostawić  trochę miejsca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
blogi