czwartek, 1 kwietnia 2010

Czerwony kapturek

Błękitne oczy od razu spostrzegły, że wszystko niby jest tak samo, a jednak inaczej.
Była już mocno spóźniona. Wszystko przez tego pana Wolfa, którego spotkała na ścieżce. Uprzejmie zapytał dokąd idzie i wskazał krótszą drogę. Ona wcale nie była krótsza, bo prowadziła przez jakieś mokradła, a potem na kruchą taflę lodu na jeziorze.

Zawsze była rozsądna i tym razem też nie popełniła błędu. Zawróciła i spostrzegawczości tylko zawdzięcza, że się nie zgubiła. Sosna wygięta jak wiolinowy klucz, ciemny głęboki parów z grubymi konarami po obu stronach, a potem sto pięćdziesiąt pięć kroków w prawo (jak mało która dziewczynka wiedziała, że jeżeli się idzie z powrotem, to w lewo) i znów była na dobrze znanej ścieżce.

Straciła dobrą godzinę i ciepłe bułeczki, które mama owinęła w lniany obrusik, haftowany w dwa jelonki i sarenkę, już dawno wystygły. Jeszcze tylko chwilka i zobaczy domek babci, cichutko otworzy starą furtkę, a potem, zanim podniesie skobel i uchyli drewniane wrota, solidnie otupie śnieg z trzewików. Siedem razy każda nóżka, na zmianę.

Błękitne, uważne oczy od razu spostrzegły, że wszystko niby jest tak samo, a jednak inaczej. Nie chodzi nawet o pana Wolfa, który - okazało się - wcale nie szedł wtedy do miasta, bo z całą pewnością był tutaj i siedział z nogami dziwnie wsuniętymi pod stół. Ani o to, że babcia, bardzo przecież chora, bo z mocno zaczerwienionymi od gorączki uszami, cerowała siatkowe pończochy, które zaledwie wczoraj dostała pod choinkę. I nie o to, że ten w wielkie czerwone kropki krawat pana Wolfa zawiązany był na metalowej ramie łóżka, tuż pod obrazem z trzema aniołkami.

Chodziło o wodę. O szum wody w łazience. I o głos. Znajomy głos pana Forestera. Pośpiewywał radośnie, fałszując, jak potrafią to tylko mężczyźni:
Hej, idem w las, piórko mi się migoce.
Hej! idem w las - dudni ziemia, gdy krocę!
Zaśpiewał tak trzy i ćwierć raza (skończył na "piórko"), a potem dziwnie miękko i tajemniczo, otwierając powoli drzwi:
Babciu, a dlaczego mam ...
* * *
Często wspomina tamten dzień, który wiele zmienił w jej spojrzeniu na świat. Na przykład przestała liczyć i otupywać trzewiki. Wkrótce wysłano ją do miasta, gdzie mieszkając w internacie kończyła kolejne szkoły. Teraz jest na drugim roku etnologii stosowanej. Z babcią, wbrew zakazowi rodziców, wymienia skryte listy. Ostatnio wysłała jej swoją fotografię z ćwiczeń.

---------------------------------------
Ilustracja to rewers ulotki reklamowej w formie karty do gry,  Dr. Jayne's expectorant, Dr. Jayne's liniment, and Dr. Jayne's sanative pills, (1875 - 1900).

3 komentarze:

  1. Jeszcze jedna wersja :
    http://www.youtube.com/watch?v=JLXnX3D3WiQ

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba uległa wyraźnym wpływom Milo Manara
    http://www.kazet.bial.pl/2002_08/manara2.html
    Przyznam, że też podobają mi się jego prace.

    OdpowiedzUsuń

 
blogi