Nic sobie nie robi przyroda z naszego smutku. Rankiem nad stawem impresjonistyczne scherzo na wierzbę, niebo i fale.
W bukolicznej scenie pod jaworem pasterka śle Filonowi słodkie spojrzenie (koniecznie powiększcie zdjęcie, widać tkliwość!).
Stamtąd, skąd zwykle samoloty, cichym mnie ściga lotem złowróżbna, wulkaniczna mewa.
To jest też dzień, w którym wypłynęła ryba. Właściwie utknęła w drucianej siatce zwalonego ogrodzenia. Uniosłem tę siatkę i przecisnęła się, zostawiając dwie srebrne łuski. Ocalała.
sobota, 17 kwietnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie pierwsze tu zdjęcie jak impresjonistyczny obraz.
OdpowiedzUsuńJuż widzę Michała na wernisażu Słowobrazu, jak niezauważalnie upija nam z kieliszków wono.
Kowarski
Wino, Drogi Panie Jerzy, jeśli możesz poprawić literówkę
OdpowiedzUsuńNie mogę poprawiać komentarzy. Mogę je tylko skasować.
OdpowiedzUsuńWernisaż? To znowu ta zacna tęsknota za starym XX-wiecznym światem sztuki, żeby konkret był w garści, obraz wisiał i miał ramy. Na takim wernisażu mogłoby być 20-30 osób, a potem jeszcze obejrzało nawet pięć, w tym ciocia twórcy i babcia z dwojgiem dzieci, która szła tędy na spacer. Tymczasem na stronę tyle zagląda czasem w godzinę.
Tak naprawdę tylko tego wina na wernisażu żal.