niedziela, 23 maja 2010

Każdego dnia

Claude Pigot, Toucouleur family (1992)
Rodzice są najważniejsi. Przed laty przeczytałem w "Polityce" wywiad z jakimś znanym amerykańskim profesorem psychologii. Mówił, że nikt nie ma takiego wpływu na człowieka. Podał zabawny przykład, który cytuję z pamięci, bo nie znalazłem tego numeru w internetowym archiwum:
Mój ojciec ma osiemdziesiąt trzy lata i niełatwy charakter. Pewno dnia zamyślony mówi głośno.
- Jak ona mogła mi to zrobić!
- Kto?
- Moja matka.
A potem opowiada o jakimś drobnym wydarzeniu, które miało miejsce przed 75 laty.
Ja o swoich myślę codziennie. To nie jest żałoba, bo umarli już dawno, ale ciepłe wspomnienie. Mieszanka wdzięczności i wyrzutów, że nie byłem dla nich dobry.

Przychodzi taki czas, kiedy relacje się odwracają. To my stajemy się bardziej odpowiedzialni, mądrzejsi, a oni jak dzieci.

Kiedy umierał Tata - trwało to parę miesięcy - troje rodzeństwa i Mama rozpostarliśmy nad Nim parasol miłości. Skończyło się jak musiało, ale nie wspominam źle tamtego czasu, tych codziennych wizyt, rozmów, pielęgnacji a potem samego odejścia. To było ciepłe długie pożegnanie.

Mój Miki miał wtedy dziesięć lat. W pewnej chwili poczułem, że jestem idealnie pośrodku. To samo uczucie wobec dziecka i bezradnego jak dziecko Ojca. Potem, gdy umarł, miałem w sobie nadmiar tkliwości. Jak karmiąca matka szukająca ujścia dla nadmiaru pokarmu.

Jest świetny, leśmianowski w klimacie, film pt. "Szósty zmysł". Ośmioletni Cole ma dar widzenia i słyszenia umarłych. Wychowuje go samotna matka, trochę rozchwiana emocjonalnie, z trudem sobie radząca. Zapamiętałem scenę w samochodzie, kiedy matka przekonuje się, że Cole rzeczywiście obcuje ze zmarłymi. I prosi, żeby przekazał odpowiedź od jej zmarłej matki, na pytanie, które często zadaje jej w myślach. A chłopiec mówi:
- Każdego dnia.
To pytanie brzmiało:
- Czy jesteś ze mnie dumna?
Bo wielu rzeczy brakuje, ale chyba najbardziej tego, że nie ma się komu się pochwalić. Zobaczyć tę dumę.
---------------------
Dosmucę jeszcze. Od rana pięknie śpiewał ptak. Był nieuchwytny i niewidzialny. Tarnina ostatnio zagęściła się mocno i mimo, że kilkakrotnie podchodziłem z aparatem, nie mogłem zrobić zdjęcia.

Śpiewał cudownie. Zmieniał frazę i tonację, świstał, gwizdał, niemal gulgotał. Jak w "Ptasim radio" Tuwima, tyle, że tam robiły to różne ptaki, a tu tylko ten jeden.
Będą ćwierkać, świstać, kwilić,
Pitpilitać i pimpilić
Przez moment, kiedy śmignął gdzieś do góry (a latał bardzo szybko) zobaczyłem, że ma żółty brzuszek, nie tak intensywny jak bogatka, jaśniejszy.

Po południu siedziałem na tarasie i rozmawiałem przez telefon. Spojrzałem pod nogi, a tam, na deskach, mój śpiewak. Teraz poznałem - kowalik. Z długim mocnym dziobem, z ciemną kreską przedłużająca oczy jak u jakiegoś japońskiego wojownika, z kremowym brzuszkiem, w błękitnoszarym fraczku. Leżał biedniutki i cichy z podkurczonymi nóżkami. Rozbił się o szybę, pewnie o okno na piętrze, skąd do Was piszę.

Pod tarniną, gdzie śpiewał, wykopałem głęboki dół. Bardzo poważna i czarna Buba patrzyła na mnie jak nigdy. Nie od dziś wyrzucam sobie, że dziwna jest ta moja wrażliwość. Jakby w innym miejscu leży ta dla zwierząt i przyrody, a w innym dla ludzi. Po Smoleńsku byłem przygnębiony, ale nie uroniłem łzy, a teraz, kiedy chowałem małego ptaszka, płakałem.

Płakałem nad jego nadzieją na piękne życie, nad niewinnością i krzywdą.

3 komentarze:

  1. Dziękuję!

    Kowarski

    OdpowiedzUsuń
  2. O bezradności ptasiego żywota (i bezradnej starości) pięknie pisał Gajcy:

    A wierzyła staruszka, której już wiele kanarków
    w klatce zmarło. Ostatni miał ciężkie konanie,
    modliła się nawet za tą duszę małą,
    ale najczęściej składała ręce
    miękkie jak włóczka i prosiła: Panie,
    niech wnuk mój zostanie księdzem.

    Myśląc o rodzicach przywołuję ostatnie słowa z wiersza “Urszula Kochanowska” Leśmiana:

    URSZULA KOCHANOWSKA
    Gdy po śmierci w niebiosów przybyłam pustkowie,
    Bóg długo patrzał na mnie i głaskał po głowie.
    "Zbliż się do mnie, Urszulo! Poglądasz, jak żywa...
    Zrobię dla cię, co zechcesz, byś była szczęśliwa."

    "Zrób tak, Boże - szepnęłam - by w nieb Twoich krasie
    Wszystko było tak samo, jak tam - w Czarnolasie!" -
    I umilkłam zlękniona i oczy unoszę,
    By zbadać, czy się gniewa, że Go o to proszę?

    Uśmiechnął się i skinął - i wnet z Bożej łaski
    Powstał dom kubek w kubek, jak nasz - Czarnolaski.
    I sprzęty i donice rozkwitłego ziela
    Tak podobne, aż oczom straszno od wesela !

    I rzekł: "Oto są - sprzęty, a oto - donice.
    Tylko patrzeć, jak przyjdą stęsknieni rodzice!
    I ja, gdy gwiazdy do snu poukładam w niebie,
    Nieraz do drzwi zapukam, by odwiedzić ciebie!"

    I odszedł, a ja zaraz krzątam się, jak mogę -
    Więc nakrywam do stołu, omiatam podłogę -
    I w suknię najróżowszą ciało przyoblekam
    I sen wieczny odpędzam - i czuwam - i czekam...

    Już świt pierwszą roznietą złoci się po ścianie,
    Gdy właśnie słychać kroki i do drzwi pukanie...
    Więc zrywam się i biegnę! Wiatr po niebie dzwoni!
    Serce w piersi zamiera... Nie!... To - Bóg, nie oni!...

    "To - Bóg, nie oni!..."

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znalam tej malarki. ARG bedzie sie podobalo. Jej styl :

    http://www.claude-pelletier-pigot.com/fr/fra_thumbnails.php?reg=fra&lg=fr&id=0

    OdpowiedzUsuń

 
blogi