To było 15 miesięcy przed końcem. Od dłuższego czasu Michał nigdzie już nie drukował, zresztą specjalnie o to nie zabiegał. Jedynie może te teksty, jakie wyciągał od niego Janusz do naszego fanzinowego "Rękopisu", ale on, jako profesjonalista, nie traktował tego poważnie.
Wobec wcześniejszego zgiełku wrażeń i przygód, teraz w jego życiu nie działo się nic. Pewnie dlatego przestał prowadzić dziennik. Nawyk codziennego pisania jednak pozostał. Jeszcze nie było u nas mody na blogi, ale on zaczął coś takiego. To były rozwinięte e-maile, które wysyłał do dwóch, trzech osób, z którymi pozostawał w przyjaźni. Zastanawiał się jak je nazwać. Pamiętałem "Strzępy meldunków" Sławoja Składkowskiego i powiedziałem "meldunki". Spodobało się. Oto meldunek kierowany do mnie 10 stycznia 2005.
Odkąd mam internet przestałem pisać w dzienniku. Początkowo jeszcze coś tam skrobałem ale w końcu przestałem. Od czasu do czasu pojawia się potrzeba pisania, zapisania, przedstawienia myśli na kartce papieru. Najpierw pojawiają się myśli o wszystkim co nas otacza, potem o sobie na tle tego krajobrazu. Zwłaszcza podczas porannych wizyt w wannie. W ogóle w wannie myśli się dość intensywnie i wcale nie jest tak, że świat odpływa za granicę horyzontu jak twierdził Gałczyński. Metoda doktora Kneippa polegająca na leczeniu histerycznych pacjentek przez namaczanie może mieć także inne zastosowania. Drugą zmianą jest to, że pisze się teraz bez długopisu, używając od razu pulpitu.
W wannie czytałem wydrukowaną w sobotnio – niedzielnym dodatku do Gazety Wyborczej rozmowę z Ignacio Ramonetem na temat radykalnego islamizmu. Tytuł „Koran - Kapitał naszych czasów". Początek wydrukowany dużą czcionką brzmi tak:
Radykalny islamizm dociera tam, gdzie nie dociera nikt inny – do ludzi wykluczonych, żyjących poza cywilizacją. Oferuje im odpowiedź monstrualną, bo odwołującą się do terroryzmu i śmierci. Tylko on jednak nadaje tym zapomnianym ludziom jakąś tożsamość.
Zupełnie jak w moim przypadku. Tylko trzeba zamiast islamizm napisać alkoholizm. Ja też jestem człowiekiem wykluczonym, bezrobotnym, z kryzysem tożsamości, bo jeszcze nie znam tej roli społecznej i nie wiem jak w takim świecie żyć.
W czasie naszych sobotnich biesiad i tańców myślałem, że ja tu jestem bez żony czy choćby dziewczyny, no, niechby czterdziestoletniej dziewczyny. Czy się z żoną sypia, czy nie, czy się ma jej dość, czy nie, ja byłem nieparzysty. I tak jest od zawsze, wyłączając krótkie (kiedyś) pobyty Ewy w Polsce. Ewa rzuciła mnie z powodu mojego alkoholizmu, ale też wystarczy pomyśleć, żeby stwierdzić – wcale mnie nie rzucała, bo mieszka w Holandii i bywa w Polsce kilka razy do roku. Teraz gdy mój wrodzony alkoholizm pozostanie, ale pijaństwo będę plenić, myślę, że sens prawdziwy miały twoje słowa: „Łukasz, baby ci potrzeba!” choć wolałbym nie babę, a atrakcyjną przyjaciółkę. Ale jak tu bezrobotnemu taką znaleźć?
Pamiętam, spotkałem się z G. w piwiarence „Pod papugami” i cały czas drżałem, żeby nie poprosiła o jeszcze jedno piwo, bo miałem wszystkiego dwadzieścia złotych na dwa piwa po siedem. Brak pracy, a więc zwykłej pensji, eliminuje ze świata ludzi zwykłych, dla których siedem złotych nie jest problemem. Rodzi problemy kiedyś nieznane. Za co kupić pastę do zębów albo co jeść jutro będę jeśli nie pójdę na obiad do ciotki. W takiej sytuacji rzeczywiście tylko baba zbierająca puszki po piwie może być moją partnerką.
Jak wariat czekam na jakąś okazję, czyli na szansę, że z marginesu trafię „do pracy”. Śni mi się wciąż, że wyrzucamy z Nowych Książek Lidię Wójcik i mogę tam wrócić, zająć się tym, co umiem. Szkoła to tylko przechowalnia i właściwie od zawsze mnie tam przechowywano na pół etacie nie dając zginąć. Ja ich nie lubię, a oni całkiem są mi przyjaźni i robią to z łaski.
Wykluczenie rodzi agresję. Albo autoagresję. Pijaństwo jest autoagresją i to znakomitą, bo nie boli, a tylko ogłupia. Oferuje „odpowiedź monstrualną”, bo odwołuje się do śmierci i za życia jeszcze nią hojnie obdarza. Prosty lud się zwyczajnie i uczciwie zapija. Na terapii słyszałem wyznania ludzi, którzy szczerze popadli w alkoholizm i pili tak zajadle, jak ja nigdy nie miałem odwagi. Ja dna jakiegoś wyrazistego nigdy nie osiągnę. Za to – uświadamiam to sobie wyraźnie – mogę być już do końca w dryfie. Niczego już nowego wtedy nie zaznam i niczego naprawdę ciekawego nie napiszę, nie zrobię, nie wymyślę.
Alkohol jak każdy narkotyk prowadzi do samozakłamania. Alkohol może najbardziej, bo nie działa szybko i można żyć z nim jak z jakimś mniej groźnym rakiem całe dziesięciolecia. To jest poddanie się i rezygnacja z hasła – pamiętasz druhu „Dżuma”, powtarzaliśmy je często jak byliśmy u Walterowców – „czeławiek eto gordo stoit!”. Ja z tego wielopiętrowego samozakłamania wyniosłem tylko tę korzysć, że chociaż własnego kłamstwa się nie pozbyłem, to wyraźnie widzę cudze. Wyobraź sobie: wszyscy nie tylko kradną, ale i kłamią! Wcale mi z tego powodu nie jest lżej. Raczej tak samo ciężko. Mógłbym niejednemu i niejednej prostować drogę. Ale do tego trzeba mieć powołanie.
Jakby szykując się do jakiejś nowej roli czekałem na samotnego Sylwestra, żeby leżąc jeszcze nieotrzeźwiały myśleć: Nie ma nikogo (tutaj i teraz) do kogo mógłbym przycisnąć moje stęsknione ciało i przed kim mógłbym otworzyć obolałą duszę. To właśnie myślałem także podczas naszego sobotniego karnawału.
Masz rację: po pierwsze nie pić, a potem się zobaczy. Niepicie to jednak nie kwestia wstydu czy bezwstydu, postanowień i męskiej siły. Tutaj męska siła na nic i jeszcze sama przeciw sobie się obraca. Tu potrzebna jest kupiecka trzeźwość: Co wolisz pijaku: wegetację roślinną nieomal, czy uczestnictwo?
Niektórzy właśnie uczestnictwa się boją. Ja się tyle lat bałem, że już się nie boję. Z fizycznego uzależnienia wychodzi się łatwo. Nigdy nie miałem z tym problemu i nie ciągnie mnie do alkoholu w tym sensie, że nie muszę wypić, żeby mi się ręce nie trzęsły albo żeby wstać z łóżka. To może na kacu tak jest, ale nie po parunastu dniach bez kropli piwa. W ostatnich czasach piłem rozważnie dając sobie wytrzeźwieć, żeby znów mieć siłę na picie i żeby nie zabazgrać do końca tej jedynej ćwierć pracy – szkoły. (Pomimo tego miałem takie dni trzeźwienia, gdy mogłem tylko leżeć i oglądać w kółko telewizję, bez odrobiny snu i bez kontaktu z samym sobą). Gorsze jest uzależnienie psychiczne. Przecież rzec mogę: ja to alkohol! Towarzyszy mi od kołyski, czyli od liceum im. Traugutta. Był mi pisany, bo się bałem społecznych związków, jak np. boi się ich teraz Paweł. Coś mi dał, coś wziął – nie, nie on, alkohol – raczej ten Łukaszewicz, co go pił.
Boże, co za matnia i jaka szczerość!
OdpowiedzUsuńi zaufanie dla internautów
OdpowiedzUsuńTo nie był tylko osobisty list. "Meldunki" zostały przez Autora zebrane w całość i są częścią jego puścizny literackiej. Michał upoważnił mnie przy świadkach do podejmowania decyzji o publikacjach. O ile miałbym wątpliwości przy upublicznianiu niektórych partii dzienników (ze względu na możliwość zranienia osób żyjących), o tyle w tym wypadku nie mam żadnych, bo intymna szczerość tekstu bardzo wiele mówi o nim jako o artyście.
OdpowiedzUsuńJeszcze jeden przystanek Moskwa - Pietuszki.
OdpowiedzUsuńJoanna Siedlecka byłaby zachwycona taką wersja autobiografii. Większość dryfuje.
Niedawno otrzymałam taki meldunek z Wiednia -
Wino piję i żyję.
gm
Nie, nigdy nie postrzegałem Michała, jako kogoś niespełnionego, tragicznego nieszczęśnika, który zmarnował zdolności, topiąc talent w alkoholu. Nie był dla mnie oryginalnym przypadkiem z pogranicza psychiatrii i sztuki, którego wytwory pasowałyby mi do osobliwej kolekcji.
OdpowiedzUsuńObserwowałem coś przeciwnego, że to my, zmarnowaliśmy swoje zdolności, wchodząc solennie w społeczne i zawodowe role.
Że jesteśmy przy nim wiecznymi amatorami.
Wobec nas wszystkich Michał prezentował się jako profesjonalista i perfekcjonista. Pisanie było dla niego kwestią dyscypliny. Dbał o to, jak o podłogi w swoim mieszkaniu, które lśniły.
Jest autorem kilku książek, kilkuset artykułów, recenzji i wywiadów, trzech tomików wierszy. A to tylko publikacje, bo zostawił przecież wiele tomów Dzienników, dwie powieści w maszynopisach, setki stron, których nikt z nas nie będzie miał czasu czytać.
Michał nie zaprzepaścił swojego talentu. Obserwowałem coś przeciwnego, że to my, zmarnowaliśmy swoje zdolności, wchodząc solennie w społeczne i zawodowe role.
Jeszcze na łożu śmierci zawstydzał mnie i prosił, żebym przekazał chłopakom, że nie wystarczą chęci. Że jeśli marzymy o literaturze, musimy pisać każdego dnia, tak jakbyśmy szli do biura.
- Powiedz im, że mnie też nie przychodziło to łatwo.
- I Pamiętajcie o drobiazgach - jego głos zmienił się w szept, bo to już był zbyt duży wysiłek - rozsmakujcie się w tym pisaniu, pieśćcie każdy szczegół, nie śpieszcie się...
Kowarski
linia życia
Linia życia nie prosta nie kręta
Nie rysuje jej czuły sejsmograf,
Żadna taśma się pod nią nie zwija,
Krzycząc bielą, gdy życia zabrakło.
Linia życia kłębkiem się toczy,
I jak piłka odbija od ściany,
Linia życia jak jabłko dojrzewa,
I jak dynia zwiększa wymiary.
Wewnątrz kuli życie szalone,
Biegną linie spraw niebywałych,
Jedna w tę, druga w inną stronę,
Jakby czegoś pozbyć się chciały.
Ledwie jedna skosztuje istnienia,
Juz zamyka się w kole przestrzeni,
Tysiąc spraw, ciągle tysiąc ma spraw,
Słychać głuchy pomruk spod ziemi.
Michał Łukaszewicz, z cyklu Wiersze dla Aśki
Nie wiem, czy potrzebna jest jakakolwiek rehabilitacja. Ten jego rachunek powyżej był wystarczająco rzetelny i czysty.
OdpowiedzUsuńŻadnej rehabilitacji.
OdpowiedzUsuńSzczerość słowa na wagę złota.
Szczególnie dzisiaj.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJa na ten temat nie mam typowych poglądów. Słyszałem od polonistów, że pisarz, poeta może pisać na dowolny temat, także o swoim alkoholiźmie, i będzie to nadal tekst literacki.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że nawet wytrawnym czytelnikom Słowobrazu szczerość wyznań alkoholika nie wyjaśni tajemnicy.
Przez głowę Pana Jerzego przemknęło ciemne słowo rehabilitacja. Może raczej przyfrunęło jak sowa z innego porządku, w którym ocenia się postawę rodzinną, zawodową, polityczną.
Z rozmów wcześniejszych i tych ostatnich wynikało, że Michał jako artysta żadnej rehabilitacji nigdy nie potrzebował, jeśli już, to oczekiwał raczej, że my się zrehabilitujemy i przestaniemy być śmieszni w swoich amatorskich tęsknotach literackich.
Jaki jest związek sztuki z życiem? Z moich doświadczeń wynika, że nie ma rozwiązania zagadki. Wiem coś o tym, bo mój ojciec był uzdolniony plastycznie ale nie rodzinnie.
Gdyby mój ojciec żył tak jak inni ludzie, och to dopiero zaszedłby daleko w swojej sztuce.
Gówno prawda, gdyby żył jak inni ludzie, to tworzyłby sztukę jak ojcowie moich kolegów, śpiewając na imieninach.
Ten wiersz Michała i to jego wyznanie dotyczy praktycznie tego samego - linii życia.
Gdzie tu dostrzegasz wpływ alkoholizmu na poezję szlachetny Peatero, gdzie widzisz Moskwę - Pietuszki miła gm?
Wczuwam się z przyjemnością w Pana komentarze, nie mniej wydaje mi się, że szlachetny Peatero widzi przeciwny zwrot tego wpływu - niebezpieczeństwo poezji, ryzyko podążania drogą nieoszlakowaną, niewyasfaltowaną, konieczność opłacenia ceny życia, w którym dla wygody nie spycha się niewygodnych pytań
OdpowiedzUsuńDo Anonima
OdpowiedzUsuńCzasami widzę inaczej -
Dostrzegam tajemnicę, tę linię życia, która wiedzie przez różne stacje, by dotrzeć do prawdy istnienia. Bez usprawiedliwienia.
Ceną życia jest samo życie.
Jedyną beztroską, być może, śpiewanie na imieninach. Hetka-pętelka.
gm
Pan Kowarski, zapewne w celu stymulowania dyskusji, raz się podpisuje nazwiskiem, innym razem pisze jako Anonim. W celu uprawdopodobnienia różnicuje styl i tzw. wszechwiedzę narratora. Jako Kowarski znał Michała, jako Anonim powołuje się tylko na rzeczy zapisane w blogu i komentarzach.
OdpowiedzUsuńWiem, że jego zamiar jest wzniosły, ale ja doznałem tu na tym blogu, z innych rąk, mrocznej manipulacji i dlatego postanowiłem taką wielopostaciowość demaskować. Manipulacja to manipulacja i żadne tłumaczenie o zawodowych zboczeniach psychologa jej nie tłumaczy.
Pan Kowarski - Anonim doskonale zdaje obie sprawę, że moje słowo "rehabilitacja" było reakcją na jego spieszną notatkę o zasługach Michała (ja ją traktuję jako brak zaufania do "Meldunku", który uważam, za jeden z najbardziej przejmujących tekstów Michała), że pani gm wykazuje wielką intuicję przywołując w tym kontekście Moskwę - Pietuszki i że szlachetny pan Peatero nie pisze o wpływie alkoholizmu na poezję, ale o wspólnym źródle obu, o nadwrażliwości.
Pan Kowarski doskonale sobie zdaje sprawę, ale chce, żebyśmy puszczali farbę, a i on swojej chętnie utoczy. Michał pisał o nim jako o bardzo szlachetnej odmianie pająka. Nie mylił się jak zwykle.
Dziekuje, Jerzy, zes zamiescil obok tekstu, pozwolenie Autora (przy swiadkach !) na przekazanie go innym.
OdpowiedzUsuńKiedy czytalam ten « meldunek » po raz pierwszy, jescze bez zadnych komentarzy, czulam sie okropnie, jakbym patrzyla przez dziurke od klucza na fizyczne cierpienia czlowieka, ktorego psychika miala tyle innym do dania.
Jest w filmie „99 frankow” scena przedawkowania narkotykow, tak prawdziwa jak ten tekst. Tak obrzydliwie realna, ze powinna byc pokazywana obowiazkowo w liceach.
http://www.allocine.fr/film/fichefilm_gen_cfilm=60627.html
Jeden z francuskich teksciarzy powiedzial, ze kiedy pisal po alkoholu, wydawalo mu sie, ze to sa genialne teksty. A po tem na trzezwo wszystko szlo do kosza.
Alkohol jako znieczulacz? Kazdy artysta musi byc przklety ?
Bach mial chmare dzieciakow, Renoir dorobil sie majatku a Rodin dozyl sedziwego wieku. Ale czy to wybory ich samych ? Przypadek ? Los ?
Niekoniecznie trzeba znać zasadę, by zostać artystą. To jest ta tajemnica. Nie każdy wysoki koszykarzem, ale utalentowany może być dobrym ojcem.
OdpowiedzUsuńDomyśliłam się w Anonimie Kowarskiego. Treść i kompozycja różne - styl ten sam. Żarliwy, prowokujący i dzięki Bogu, tradycyjnie, z pełną galanterią, skierowany do konkretnego odbiorcy.
Wyznaję(z obawy o jakiekolwiek podejrzenia), że z niecierpliwości i rynkowego stylu życia występuję tu w dwóch osobach. Serdecznie za tę dwoistość wszystkich przepraszam.
Przed chwilą pisałam i cały tekst pofrunął - wyskoczyło okienko - Zaloguj się...
Nie o alkohol przecież chodzi, ale o coś więcej.
Nie znałam Michała Ł., ale jakaś moc musi być w człowieku, która wciąż łączy żyjących.
gm
Brońcie krzyża, brońcie krzyża! Tylko, że ja żadnego krzyża zabrać nikomu nie chciałem. Nie byłem w spisku. Przysięgam na swojego ojca, którego tu opisałem.
OdpowiedzUsuńA było tak, że zajrzałem do Słowobrazu i zobaczyłem wpis Jerzego z tą "rehabilitacją". Zacząłem odpisywać. Oczywiście w tym samym stylu, wręcz powtarzając racje. Prowadziłem dalej dialog. Bardziej może ze sobą niż z Czytelnikami. Pisać o ojcu, o swoim dzieciństwie w cieniu jego sztuki, nie jest łatwo. Byłem zaaferowany.
Skończyłem, machinalnie kliknąłem "Zamieść komentarz" i zaraz zobaczyłem,że zapomniałem podpisać Kowarski.
Obrałem sobie pseudonim Kowarski, nie żeby się ukrywać. To miała być taka fantazja. Urodziłem się w Kowarach i był taki malarz Kowarski, którego mój ojciec cenił. Ja się nazywam Janusz Kostynowicz, a nie żaden Kowarski.
Zaraz też spostrzegłem, że nie postawiłem kropki nad "i", nie odpowiedziałem szlachetnemu Peatero, że to nie wrażliwość musi być opłacona sowicie ale rola artysty, zadanie, które jest tak ciężkim brzemieniem, że przygina do ziemi jego samego i najbliższe otoczenie.
Jestem przekonany, że gdyby Michał nie musiał być "znanym pisarzem, poetą i krytykiem", to jego życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Gdyby nie był łowcą oryginalnych skojarzeń, ale na przykład łowcą meteorytów, albo mikrobów.
Taka jest prawda o dzielnym Michale, spisku podstępnym i sieciach pajęczych.
Janusz Kostynowicz
Nie bierz za bardzo tego pająka do siebie. Najwyżej za kołnierz, zwłaszcza, że nieraz opisuję te stawonogi i raczej ciepło.
OdpowiedzUsuńMyślę, że nie był zły ten Kowarski. On dopuszczał pewną umowność i mniejszy dystans. Teraz, gdy piszesz pod nazwiskiem, to nawet ja, który znam Ciebie 43 lata, czuję jakiś respekt, bo taki się należy ludziom, co są starzy jak na przykład Szkocja razem z Walią.
Nie, Michał nie mógł być kim innym niż pisarzem. W nim jakby w jakimś niszowym gatunku, kaprysie ewolucji, wykształciły się cechy szczególne i predestynujące do pisarstwa, z jednoczesnym zanikiem cech zbędnych. Na przykład gardził całkowicie dobrami materialnymi. Nie marzył o samochodzie, ogrodzie i odległych podróżach. Zdawał sobie sprawę, że niezwykłych okazji będzie miał niewiele w życiu i każde zdarzenie, które dla innych mogłoby się wydawać banalne, przemieniał w fakt literacki. Kiedyś sobie podkpiwałem z tej zaradności, ale teraz, gdy ściubię Słowobraz, rozumiem, że tak trzeba.
Przepraszam Cię, za podejrzenie, ale jak pisałem, mężczyzna po przejściach jestem.
Znacie Wy taką Polskę, poza Słowobrazem, gdzie można coś zwyczajnie komuś wyjaśnić?
OdpowiedzUsuńW jednym Jerzy miałeś rację - zależało mi na tej poetyckiej komunie, bo od pewnego czasu aż migotała raz sztuką raz życiem.
Nie wkręciłby mnie spór, gdybym nie odkrył tej dziwnej krainy.
Trzeba przyznać, że mój ojciec żył jak dziad. Umarł w 1961 roku. Na początku lat pięćdziesiątych trudno było właściwie utrzymać się z czystej sztuki. Po odwilży - jeszcze trudniej, bo mało kto chciał kupować abstrakcyjne obrazy. Bywało, że głodowalismy, zanim matka sama nie poszła do roboty.
Z tego powodu, że "artysta gardzi dobrami materialnymi" cierpieliśmy wszyscy.
Tylko, że gówno prawda, mój ojciec nie gardził, przysięgam. Moja matka miała nawet pretensje, że kiedy tylko udało mu sie opchnąć jakiś obraz, zaraz wracał a to drugim radiem, które swieciło kocim oczkiem, to secesyjną etażerką z wikliny, albo z hulajnogą rowerową, którą dostałem na siódme urodziny. Potrafił zejść dziesięć sklepów, żeby kupić dwa plasterki najdroższego, szwajcarskiego sera (tylko dla mnie i dla Ireny, czyli mojej matki).
Opisywałem gdzieś w Słowobrazie, jak stary na serio szukał, a nuż rzucą kiedyś w delikatesach kasztany nadające się do pieczenia. Mój ojciec kochał posiadać, wręcz wył za luksusem, takim jak we Lwowie.
W siedemdziesiątym piątym, a może szóstym przypadkowo spotkalismy z Ewą, moją żoną, znajomego na Świętokrzyskiej. Bez żadnej okazji zaprosił nas do niezłej pobliskiej restauracji. Po raz pierwszy skosztowałem jakichś chińskich dań. Niewiele wszyscy piliśmy. Facet miał gest, był nieźle ubrany, zresztą powodziło mu się. Inteligentnie brylował, śmieliśmy się, chociaż nie opowiadał kawałów.
Tym facetem był Michał.
Przypomniałem sobie jeszcze, że ojciec kazał nam w domu chodzić na szmatach, żeby glansowały się parkiety. U Michała też podłogi lśniły.
Czy nie sądzicie, że obaj byli trochę do siebie podobni?
Zapytalismy kiedyś Michała po co strzępić języki i opowiadać beż końca te wszystkie dyrdymały?
Tak odpowiedział:
Arsenał
Słowo się rzekło
płynie woda
pustynię prawdą nawilżając
lecz nic nie rodzi się na pisakach
płynąc i z czasem zastygając.
Wiara powszechna jednak głosi
że z obracania językami
zbiera się na dnie arsenału
ten aksamitny pył
dynamit
M. Łukaszewicz, z tomu "Magister Tartufe" , PIW, Warszawa 1980
Janusz Kostynowicz
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńIstnieje w nauce zwanej poetyką określenie "epitet stały". Na przykład u Homera Zeus jest zawsze gromowładny, Jutrzenka rózanopalca, a Hera wolooka.
OdpowiedzUsuńJam nie Homer, ale tak mi wychodzi, że pan Peatero jest szlachetny.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń