To był taki jesienny bezwietrzny dzień, który długo wysnuwa się z oparów, żeby przez trzy godziny uszczęśliwiać pogodą. Potem z ukosa spojrzeć i już szarzeć, mrocznieć, zapalić latarnie.
Było niewiele po siódmej. Na Puławskiej w stronę Warszawy pełno. Żeby zawrócić, musiałem jechać kilkaset metrów w stronę miasta. "Coś w tym wszystkim nie jest tak - pomyślałem. - Ta masa żelastwa, w każdym samochodzie pojedynczy człowiek. Bez przerwy ktoś wyprzedza poboczem, żeby za chwilę na skrzyżowaniu gwałcić nakaz skrętu w prawo i jechać prosto."
Całe szczęście zawracałem. Od miasta o poranku jedzie się lepiej.
Zwykle słucham w aucie muzyki klasycznej. Struktura miłych dźwięków pozwala wierzyć, że jednak istnieje porządek doskonały, a przemoc i nieprawość za szybą mnie nie dotyczą.
Włączyłem Dwójkę. Był kalendarz radiowy. Mówili o pierwszej rocznicy śmierci Krzysztofa Zaleskiego. On też był z naszego stowarzyszenia kiedyś żywych poetów. Zaszedł najwyżej, choć nie w poezji, lecz w reżyserii i aktorstwie. Puścili fragment jego wypowiedzi o teatrze radiowym. Mówił pięknym, głębokim głosem, dobitnie i z żelazną logiką. Na koniec fragment czyjegoś wspomnienia, że literatura była dla niego najważniejsza. Wiem, że tak było.
Przełączyłem na RMF classic. Lubię tę wdzięczną konfekcję starych mistrzów, a może bardziej dyskretne, ale uwodzicielskie inteligencją i głosem krakowianki, które są tam spikerkami. W przeciwieństwie do Dwójki, w RMF wiedzą jak zarabiać. Skończyła się muzyka i pewien diabelsko przystojny aktor wyznawał jedwabiście, że dobrze wie co to ciepło, bo właśnie zbudował dom w górach i że najlepiej mu się jeździ w czasie mrozów samochodem terenowym Mercedes Benz. Bęc, jak pisał Gałczyński.
Droga prowadziła przez las. Ciężarówka przede mną zatrzymała się. Z naprzeciwka gęsto sunęli jadący do miasta i trzeba było odczekać chwilę żeby wyprzedzić coś, czego nie widziałem zza ciężarówki.
Nie wiem, chłop to był czy baba, bo postać na rowerze była bezkształtna i okutana. Na głowie sukienna czapka bez daszka, z długimi nausznikami. Takie czapki można zobaczyć na wiejskich obrazach Bruegela. Z tyłu, w poprzek wielki, szeroki jak trzy czwarte szerokości samochodu snop brązowych witek z brzozy. To z powodu tego stosu wymijało się rowerzystę jak stojące na drodze auto.
W absurdalnym świecie biznesmenów, spieszących w samochodach terenowych do miasta, ta bezkształtna i zagadkowa postać z mgły i lasu była czymś niezwykłym, lecz na miejscu. Nie zgrzytem, nie zawalidrogą, ale arką przymierza z naturą, archetypem ciężkiej pracy, a kto wie, czy nie magii, bo chyba z tych witek miały powstać miotły.
"Jesteś najważniejszy." - szepnąłem wyprzedzając. Nie usłyszał, bo dzieliła nas japońska szyba i bruegelowskie nauszniki.
czwartek, 21 października 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przez wiele, wiele lat, po jednej stronie mojego mieszkania widoczna była z okna budka wartownika, a z drugiej strony mało oświetlony park. Z nałożenia tych dwóch miejsc i rozedrgania wyobraźni powstał taki epigramat:
OdpowiedzUsuńPostać w półcieniu,
Twarz jej nieznana,
Gra na grzebieniu,
Skrzypi w kolanach
Pokochać w ciemno,
Nie słuchać echa -
Rośnie nade mną
Wizja Człowieka.
Słyszałem, że w jednostce P21 służyły liryczne roczniki. Ale żeby pokochać wartownika, nie widząc jego twarzy, tylko na słuch?
OdpowiedzUsuńjanusz kostynowicz
Panie Kowarski, uprzejmie proszę: ręce precz od poezji! Wartownik występuje tylko w didaskaliach, a elementarna wiedza o zmianach warty (głośne tupanie butami) powinna podpowiadać, że bliskość wartowni rozkoszą nie jest (przez dwa lata chora umysłowo sąsiadka co dwie godziny otwierała okno i krzyczała do wartowników: “jakie wy świństwa wygadujecie!”). Postać w półcieniu gra na grzebieniu i skrzypi w kolanach, a więc żadnym wartownikiem być nie może - już bardziej starcem z przedmieścia. Dodałem didaskalia, bo wartownik przez całe moje dzieciństwo i młodość był stale obecnym Drugim Człowiekiem. W tym sensie był inspiracją do epigramatu, gdzie każdy odkryje (z wyjątkiem Kowarskiego) słowa Jezusa o wzajemnej miłości (w Kazaniu na Górze Jezus nakazuje kochać nawet nieprzyjaciół!).
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wartownik nie był nieprzyjacielem, tylko dlaczego tak świńtuszył?
OdpowiedzUsuńjanusz kostynowicz
Ja to mam szczęście - najpierw los mnie pokarał budką wartowniczą, a teraz ten Kowarski! Litości!
OdpowiedzUsuńAnonimowy Kowalski (Kostynowicz) do pracy przystąp! Szef wszystko widzi! :-)
OdpowiedzUsuńKtóry Szef, Świata, Słowobrazu czy roboty?
OdpowiedzUsuńDobre pytanie, ale odpowiedzi poszukałbym całkiem gdzie indziej:
OdpowiedzUsuńOd prawie dwóch lat słucham na okrągło stacji Chilli Zet 106,8 (mnemotechnicznie polecam znajomym pamiętanie 68-marzec). Przez blisko pół roku nie mogłem namierzyć stale granej tam piosenki - słyszałem w jej słowach frazę „it’s not too late”, a po wstukaniu jej na Googlu wyskakiwały same biura matrymonialne (ok. 100 pozycji o tej nazwie od Japonii po Kalifornię). Szukałem jakieś „Garry Bee”, bo wydawało się, że podawane jest nazwisko bardzo znanej wokalistki. No i wreszcie znalazłem:
Gary B, czyli DJ Gary Butcher to kompozytor, producent, wokalista i gitarzysta. Pochodzi z Londynu, ale od kilku lat mieszka i tworzy na Ibizie, gdzie na stałe współpracuje z kultowym wydawnictwem Cafe Del Mar Music. Co ciekawe, jest jednym z niewielu solowych artystów związanymi kontraktem z Café del Mar. Jego specjalność to downtempo, acoustic-chill, warm-electronica z domieszką soulu i bluesa.
Gary karierę muzyczną zaczął jako gitarzysta sesyjny oraz producent i na przestrzeni lat współpracował z takimi artystami jak: Robert Palmer, Jimmy Sommerville, The Bandera's, Definition Of Sound czy Sonique. Współpracę z Cafe Del Mar rozpoczął na początku XXI wieku, działając jako Luminous oraz razem z duńskim producentem Miro. Niebawem stał się osobą odpowiedzialną za produkcję muzyczną kultowej serii "Cafe Del Mar".
W 2007 roku (w Polsce lato 2008) ukazał pierwszy, w pełni solowy album Gary'ego, zatytułowany "Step Into The Sunshine". Na płycie, obok Gary'ego, usłyszeć można także znaną wokalistkę sesyjną Julie Harrington, współpracującą między innymi z Pink Floyd. Longplay promował tytułowy singiel - "Step Into The Sunshine".
2007 Step Into The Sunshine
1. Step Into The Sunshine
2. Time To Slow It Down
3. You Are The One I'm Thinking Of
4. I Have Arrived
5. Bitter Sweet
6. Make It Happen
7. Can You Hear Me Now?
8. I Belong
9. Love Rain Down
10. Life Is Beautiful
11. Meant To Be
12. Shine
13. Equilibrium
Posłuchajcie (koniecznie obie wersje):
http://www.youtube.com/watch?v=WoYXqnyRSXc
http://www.youtube.com/watch?v=ZL9OgmFT84w&NR=1
Chillout - muzyka wyciszenia, ile jeszcze podobnie cudownych odkryć nas czeka?
O takie odkrycia zabiegajmy u Szefa.
:-)) Zabiegniemy!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i thx za chillout :-)