piątek, 18 lutego 2011

Złoty dzióbek

Dzieci kochają się bać. To znaczy bać się trochę, ani przez chwilę nie wątpić, że to zabawa, i żeby w razie czego uciec do kogoś bliskiego. Jak w czasie tych jasełek, które opisał Grochowiak.
Stół.
Wokół stołu
Toczyła się straszna
Gonitwa Ojca ze Śmiercią i Diabłem;
Za nimi Herod,
Przed Herodem Dziadek,
A wszyscy w gniewie, popłochu i śmiechu.
Na twych kolanach - jak na szklanym, wzgórzu -
Okrutnie Mały uczyłem się lęku.
"Śniła się zima..." Zbiegłem z twoich kolan,
By cały w płaczu dopaść wprost do Diabła,
Zatopić płacz swój w przepoconych kudłach.
Uniósł mnie w łapach piekarskich. - nad rogi -
Ja, podniesiony, ujrzałem świat inny,
I Was inaczej - i lęk swój inaczej.
S. Grochowiak, Sen II, fragment 
Umiem, zawsze umiałem straszyć dzieci. Córka przyjaciół, dwudziestotrzyletnia Zuzia, która teraz studiuje gdzieś w Paryżu, do dziś prosi o tę piosenkę o misiu, którą jej śpiewałem przed dwudziestu laty. Pamiętacie śpiewankę kończąca odcinki "Misia Uszatka"? Poczciwota Uszatek w pasiastej piżamie kładzie się do łózka, a użyczający mu głosu Mieczysław Czechowicz pomrukuje ciepło i naiwnie:
Pora na dobranoc,
Bo już księżyc świeci
Dzieci - lubią misie
Misie - lubią dzieci
Moja interpretacja uwzględniała subtelny element makabry, bo kiedy dochodziłem do ostatnich słów, to "misie" jeszcze brzmiały słodko, ale po zawieszeniu głosu zamiast "lubią" było okropne "JEDZĄ DZIECI!", a potem podniesionie ręce z rozczapierzonymi palcami i z głębi krtani charczące Aaaaa!!!!
Spróbujcie, efekt murowany.

Parę lat przed Zuzią śpiewałem ją mojemu Mikiemu, a on za każdym razem uciekał do łazienki, gdzie mama coś prała. Zatrzaskiwał drzwi, ale po chwili delikatnie otwierała je mała rączka, żeby choć przez chwilę nacieszyć-przestraszyć się widokiem taty-niedźwiedzia przetaczającego się z jednej nogi na drugą. Aż kolejnego razu otworzył i wydał najprawdziwszy wrzask przerażenia, bo za drzwiami nie było bestii. Właściwie nie było nikogo, jedynie ten karzeł, co składał się z nóg, ale tylko do kolan, oraz z głowy. (Przykucnąłem, bo jako wytrawny mistrz horroru wiem, że straszniejszy bywa niedomiar niż nadmiar.)

Przed dwoma tygodniami byłem u przyjaciół, żeby wspomóc w zabawianiu trojga wnucząt (6, 4 i 2 lata). Dawno nie miałem takiej przyjemności z rozmowy, zabawy, czytania. Były też delikatne elementy thrillera, bo dzieciaczki wieszały mi sie na ramionach jak na gałęziach drzewa, a ja szedłem kołysząc się niczyn stary dąb i  zgryźliwie stękałem, że idę na targ posprzedawać te wstrętne dzieciska. Wcale się tym nie martwiły, a ja coraz bardziej zdyszany spuszczałem z tonu i w końcu prosiłem, że dopłacę, byle ktoś wziął je ode mnie.
Śmiechu było co niemiara, jak mawiał Miś Uszatek.

Potem czytaliśmy. W antologii poezji dziecięcej znalazłem piękny wiersz, nieznanej mi poetki dziecięcej, Anny Przemyskiej.
ROZMOWA NAD KASZKĄ
- Czy lubisz mnie mamo troszeczkę?
A jeżeli "tak" - to jak? 
- Lubię cię jak koteczkę białą,
którą w ramionach pieszczę.
- To mało.
- Powiedz jak jeszcze?
- Lubię cię jak gałązkę zieloną,
która wystrzela w niebo listkami.
- Listki opadną.
Takie lubienie to na nic.
- Lubię cię jak biedronkę,
kiedy ta tuż przed lotem
lekkim skrzydełkiem rusza.
- Nie chcę! Biedronka jest mała,
a ja jestem duża!
- Lubię cię jak chmurkę
różowiejącą w blasku promieni.
- Chmurka jest beksa,
w deszczową łzę się zmieni.
- Lubię cię...
Nie, nie lubię, lecz kocham.
- Kochasz? Jak co? Mów szybko.
O spójrz, już kaszkę łykam.
- Kocham cię jak świat cały,
ty mój dzióbku od starego czajnika.
Potęga poezji: gdy skończyłem czytać, czteroletnia Alisia przytuliła mocno i ucałowała dwuletniego Jasia, ale to jeszcze nic, bo okrutnemu niedźwiedziowi pociekła łza po kosmatym pysku.
----------------------------------------
A tu dwie piosenki Misia Uszatka. Otwierająca filmiki i ta z misiami, które lubią dzieci.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Pusty teatr

Pusty jest mój teatr i kurtyna szczelnie opuszczona. Jedynie ta muza, przedmiot najwcześniejszych doznań i potem własnych prób, teraz mnie nie zaszczyca.

Nie potrafię znaleźć przyczyny. Najłatwiej byłoby ponarzekać, że współczesność nie dorasta do przeszłości. Że starzy mistrzowie, którzy mnie wzruszali, pomarli, a nowi nie aktorstwem się trudnią lecz kuglarstwem.

W latach młodości znalem każde nazwisko na scenie, w filmie, w telewizji. Wczoraj przejeżdżałem ulicą, gdzie na wielopiętrowym budynku wisiał baner - reklama serialu - na nim postaci pięknych kobiet i przystojnych mężczyzn i żadne z nazwisk nic mi nie mówiło.

Kiedyś nie było dystansu między filmem a teatrem, bo film posługiwał się środkami teatralnymi i najlepszymi aktorami sceny. Tak było nawet z serialami, bo na przykład w cyklu o profesorze Tutce w roli tytułowej występował Gustaw Holoubek. Teraz miejsce serialu o Tutce zajęły telenowele, których tytułów nie mogę zapamiętać (Miłość w plebani, czy jakoś tak?), a miejsce Holoubka jacyś o wiele piękniejsi Nieznani.

Najprościej jest narzekać, ale ja biorę winę na siebie. Nie dorastam, nie wyczuwam konwencji, nie chwytam środków wyrazu, zatraciłem wrażliwość.

Zatraciłem, ale wciąż pamiętam to niesamowite uczucie, kiedy po raz pierwszy byłem za kulisami, w garderobie. To było w cieszyńskim teatrze podczas festiwalowego występu. Miałem wtedy 20 lat i nie trudno było o egzaltację, ale może była to jakaś łza za niespełnionym przeznaczeniem. Chyba jednym z wielu, bo podobnie się czuję wchodzac po trapie na statek.

Jestem stary jak Szkocja (chociaż nie tak jak Kowarski) i ostatni spektakl, który do mnie przemówił był Lupy przedstawieniem dyplomowym (1977 - dyplom jego i studentów PWST w Krakowie). Wystawiali Witkacego "Nadobnisie i koczkodany". Nie wiem, czy dlatego, że znałem tych aktorów, czy z powodu talentu Lupy, oglądałem to chyba z 5 razy.

Pewno żadne odkrycie, ale każdy ma taki teatr, na jaki zasługuje. Mój jest jak ta prosta stara popielniczka z wykładu profesora Tutki.


Serial TVP Klub Profesora Tutki, reż. Andrzej Kondratiuk, fragment odcinka 5, Wykład profesora Tutki w Wyższej Szkole Handlowej. Prof. Tutka - Gustaw Holoubek, dziewczyna z Alp - Elżbieta Czyżewska.
 
blogi