Sypie z nieba, to i ja ptakom podsypuje. Już i ponad kilogram dziennie słonecznika. A że łuskany jest, na krzywy dziób wprosiło się tu mnóstwo towarzystwa. Kiedyś tylko sikorki, mazurki i dzwońce. Teraz to samo w obfitości (poza kochanymi mazurkami), a jeszcze grubodzioby, sójki, nawet sroki i kilkanaście drozdowatych, które gardzą jabłkami i zażarcie dziobią śnieg w poszukiwaniu jasnych ziaren. Paszkoty, kwiczoły, a przede wszystkim kosy otoczyły mnie tej zimy
Czasem, gdy bliżej podejdę do okna, wzbija się w górę kilkadziesiąt ptaków. Kiedy nadleci siwoskrzydły krogulec, zapewne Wasyl, nagle robi się pusto, lecz po kwadransie żałobnej ciszy, znów ptasie radio nadaje.
Drozdowate lubią kryć się pod iglakami, więc udeptuję śnieg i sypię im pomiędzy daglezją a świerkiem. Kiedy robią sobie przerwę, siadają wyżej i wpatrują się we mnie zimno i nieruchomo. Nie jest to zbyt sprawiedliwe.
Jeden z nich, nazywam go Kusy, nie boi się wcale. Ma powyrywane pióra z ogona i dlatego inne ptaki go przeganiają. A jednak nie je mniej, bo, gdy towarzystwo pierzcha na byle gwałtowniejszy mój ruch, on sobie mnie lekceważy i je ile wlezie.
Zapewne te wyrwane pióra i zaufanie do człowieka łączą się. Może poturbowany przez kota, pielęgnowany był przez ludzi? A może to sam Hektor? Sprawiedliwie byłoby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz